— Dla czegóż więc cię nie ucałowała kiedyśmy tu przyszli? — spytał.
— Nie wiem — wymówiła Elżbieta smutnie — może mnie nie lubi.
Ale że nie śmiała, o tem nie pomyślało żadne z nich dwojga…
Poczęło już ściemniać się, kiedy przywołano dzieci.
— Trzeba nam iść do domu — rzekła matka.
On zasmucił się bardzo, bo właśnie teraz dopiero poczęło mu się tu podobać.
Matka poprawiła mu kołnierzyk i rzekła:
— Tak, teraz ucałuj rączki państwa, pożegnaj się i podziękuj.
Wykonał co mu nakazano; uprzejma pani ucałowała go w czoło a pan w myśliwskiej kurtce podniósł go tak wysoko w powietrze, że mu się wydało, iż umiałby szybować jak ptaki.
Potem matka wzięła Elżunię na ręce, ucałowała ją kilkakrotnie i rzekła:
— Oby niebo kiedyś wynagrodziło ciebie za to, co twoi rodzice uczynili dla twej matki chrzestnej.
Ciężar jakiś, widocznie, spadł jej z piersi; lżej oddychała a oko jej błyszczało.
Elżunia i jej rodzice odprowadzili ich oboje aż do bramy dziedzińca a kiedy tam raz jeszcze z nimi żegnała się matka i przytem tysiące szeptała błogosławieństw, przerwał jej ze śmiechem gospodarz domu i powiedział, że cała ta sprawa nie zasługuje na podziękowanie.
Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/51
Ta strona została przepisana.
45
KUMA TROSKA