Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/52

Ta strona została przepisana.
46
KUMA TROSKA

Piękna pani zaś ucałowała ją serdecznie i prosiła, by ją odwiedziła niezadługo, lub przynajmniej przysłała do dworu dzieci.
Matka uśmiechnęła się smutnie i milczała.
Elżuni pozwolono pójść jeszcze kawałek, potem pożegnała gości uroczystym ukłonem.
Pawełkowi ścisnęło się serce, czuł, że jej jeszcze coś ma do powiedzenia, pobiegł więc za nią, a skoro dognał, szepnął jej w ucho:
— Słuchaj — a ja jednak umiem gwizdać…
Kiedy matka i syn weszli do lasu, noc zapadła już właśnie. Dokoła ciemno było, choć oko wykol, jednak on nie bał się ani trochę. Gdyby teraz wilk nawet wyszedł z gęstwiny, pokazałby mu dopiero!…
Matka nie mówiła ani słowa; dłoń, którą ujmowała jego rączkę płonęła a oddech głośno, jakby westchnienie, wychodził z jej piersi.
A kiedy oboje weszli na łąkę, zeszedł księżyc na widnokrąg — blady i wielki jak srebrna tarcza. Błękitnawa opona przysłaniała dal. Woń tymianku i jałowcu rozchodziła się w powietrzu. Tu i owdzie ptaszę przed snem nocy ćwierkało w krzaczku na ziemi.
Matka usiadła na brzegu przydrożnego rowu i poglądała ku smutnej siedzibie, z którą skuła ją troska wieczna. Zarysowały się ciemne kontury budynków na wieczornem niebie. Z kuchenki błyszczało niepewne światło.