Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/61

Ta strona została przepisana.
55
KUMA TROSKA

— Ja się nigdy nie bawiłem w drobnostki — mówił. Wolę w wielkiem przedsiębiorstwie zmarnieć, niż z małego wynieść zyski.
A mówiąc to, przybierał pozę bohatera, pierś naprzód podawszy.
Ale moczary nie dawały mu spokoju. Było to we wrześniu, po żniwie wyjątkowo pomyślnem, kiedy Löb Lewi, uczynny przyjaciel wszystkich zadłużonych obywateli, począł pojawiać się po dwa, trzy razy tygodniowo na podwórzu folwarcznem i zawsze długie jakieś miewać z panem konferencye. Pani Elżbieta drżała z obawy, ilekroć żyd w zatłuszczonym swym chałacie wyłonił się z bramy dziedzińca; siadała w oknie i śledziła bez przerwy każdy ruch układających się o coś widocznie. Skoro zobaczyła na twarzy męża zamyślenie, lodowaty dreszcz ją przechodził a dopiero gdy się uśmiechnął znów i rozpogodził i ona odważała się odetchnąć swobodniej.
Przeczuwała w tych konferencyach coś niedobrego, nie śmiała jednak pytać męża o rodzaj interesów, o które traktował z okoliczną pijawką.
Niezadługo miało się jej wszystko to wyjaśnić. Pewnego dnia popołudniu, zauważył Pawełek jak na drodze od miasta, dziwnego jakiegoś rodzaju zaprzęg przesuwał się zwolna; z daleka wydawało się to podobne do olbrzymiego, czarnego kotła z pralni, osadzonego na kołach. Coś, co podobne było do komina, sterczało u góry i pochylało jak grzecznie kłaniający się człowiek, to na prawo,