majstrował przy wentylach, wydając głośne rozkazujące okrzyki, niby pogromca zwierząt w menażeryi. A potem poczęło się obracać wielkie koło — frr, frr, frr — coraz szybciej, coraz szybciej. Dostawałeś zawrotu głowy, patrząc na ten ruch szalony — a potem nagle nastąpił trzask głuchy — dźwięk, jakby rozbitego szkła — i wielkie koło stanęło — na zawsze.
Z początku wprawdzie palacz srożył się wielce i twierdził, że za pół godziny cała szkoda da się naprawić w zupełności, kiedy Meyhöfer jednak po dwudniowej robocie natarł na niego ostrzej, aby raz wreszcie skończył tę reparacyę, wtedy odpowiedział mu grubiaństwami i oświadczył, że w tej starej skorupie nic w ogóle naprawić się nie da, bo chyba całą sprzedać należy tylko tandeciarzowi na wagę żelaza.
— „Pupilka?” Ślicznie dziękuję za taką pupilkę! Za wiele on wart na to, aby się opiekować taką kapą pordzewiałego żelaztwa. I wtedy dopiero wyszło wszystko na jaw: — Löb Lewi wynalazł go przed paru dniami w jakimś gdzieś szynku i spytał czy chce przez tydzień opływać we wszystko jak pączek w maśle; dłużej, co prawda, farsa ta nie potrwa. I na to zapewnienie dopiero posłuchał żyda, dłużej bowiem nad tydzień siedzieć na jednem miejscu — sprzeciwiało się jego zasadom!
Po tym monologu, sromotnie wypędzony został za bramę dziedzińca.
Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/69
Ta strona została przepisana.
63
KUMA TROSKA