Następnego dnia sprowadził Meyhöfer ślusarza ze wsi. Ten pracował znowu przez dni kilka nad maszyną, jadł i pił za trzech i koniec końcem oświadczył, że kiedy teraz już iść nie chce, to chyba dyabeł się w to wmieszał. Ponownie poczęto palić pod kotłem, ale „czarnej Zuzy” nie można już było przywołać do życia.
Kiedy około Bożego Narodzenia Löb Lewi ukazał się na folwarcznem podwórzu, aby zabrać resztę zboża, obił go Meyhöfer własną szpicrózgą. Żyd krzyczał gwałtu i coprędzej odjechał. Ale niebawem pojawił się pachołek sądowy z wielkim, czerwoną pieczęcią opatrzonym, listem.
Meyhöfer klął na czem świat stoi i pił więcej niż kiedykolwiek, koniec jednak był taki; że skazanym został na zapłacenie wszystkich kosztów i jeszcze kary za uszkodzenia cielesne. Z wielką zaledwie biedą udało mu się uniknąć więzienia.
Od tego dnia nie chciał już na oczy widzieć „czarnej Zuzy“. Zatoczono ją do najodleglejszej szopy i tam stała w ukryciu przez lat wiele, nieoglądana przez żadne ludzkie oko.
Pawełek tylko potajemnie od czasu do czasu brał klucz od tej szopy i zakradł się do czarnego potworu, który mu coraz więcej stawał się miłym i który w końcu wydawał mu się niemą, srodze zapoznaną przyjaciółką. Wtedy oglądał pilnie śruby i wentyle, wdrapywał się po kominie na sam jej szczyt i siadał na kotle jak na koniu — albo też wieszał się u wielkiego koła i usiłował
Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/70
Ta strona została przepisana.
64
KUMA TROSKA