Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/026

Ta strona została przepisana.

— Widzę, o panie, że nie zdolny jestem nauczyć cię niczego. Wymieniłeś mi języki, które znam z nazwy jeno, a inne z nich nawet z nazwy są mi całkiem obce. Od ciebie to, zaiste, mógłbym się uczyć. Nie, panie, nie jestem godnym ciebie nauczycielein!
Uśmiechnął się, a książę spojrzał nań życzliwie, Sidharta opuścił Visvamitrę i poszedł na wieś, gdzie żyli rolnicy. Przypatrzył się ich pracy, potem zaś zawrócił na łąkę, gdzie rosło kilka drzew. Spodobało mu się jedno, że zaś południowe słońce dogrzewało, usiadł w cieniu i jął dumać, tak że całkiem zatonął w myślach.
W tej chwili weszło na tę łąkę pięciu wędrownych ascetów. Widząc księcia, jęli pytać:
— Cóż to za bóg siedzi pod tem drzewem, bóg bogactwa, czy miłości? Indra z piorunem, czy Kryszna, strzegący owiec?
Nagle usłyszeli głos, mówiący im:
— Blask każdego z bogów blednie przy światłości Sakji, który, siedząc pod drzewem, rozważa prawdy wiekuiste.
— Tak, to on! — zawołali. — Siedzi pod drzewem ten, który posiada znak wszechmocy i który niewątpliwie zostanie Buddą.
Jęli go wysławiać, a pierwszy rzekł: