tknął się na zło tego świata. Rozkażę tedy usunąć z drogi biednych, starych, ułomnych i cierpiących.
Przybrano miasto wieńcami, wstęgami, zaprzężono konie do wspaniałego pojazdu i usunięto z ulic, któremi miał przejeżdżać książę, wszystkich ułomnych, starców i żebraków.
O naznaczonym czasie wezwał król syna, ze łzami w oczach pocałował go w czoło, spojrzał nań przeciągle i rzekł: — Jedź! — pozwalając mu tem opuścić pałac, lecz nie spuszczając go z myśli.
Książę wszedł do złocistego pojazdu, zaprzężonego w cztery konie, złotem przybrane, stangret dzierżył w rękach złote wodze, wszyscy dopuszczani do księcia byli bogaci, młodzi, piękni, zatrzymywali się na widok jego i podziwiali go. Jedni sławili łagodne spojrzenie, drudzy majestat wyrazu twarzy, inni piękność rysów, a jeszcze inni bujność sił fizycznych. Wszyscy kłonili mu się, niby sztandary przed posągiem bóstwa.
Pozostałe w domach kobiety słyszały okrzyki z ulicy, porzucając tedy zajęcia, spieszyły do okien, wychodziły na terasy i, podziwiając go, szeptały do siebie:
— O jakże jest szczęśliwą małżonka jego!
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/041
Ta strona została przepisana.