Mara rozkazał tedy wojsku, by nań miotało strzały, ale i one zmieniały się w kwiaty. Nakoniec rzucili się tłumnie wojownicy, ale światłość, promieniejąca z bohatera, stała się dlań tarczą, na której pękały miecze i szczerbiły się topory, a padając na ziemię, przybierały postać kwiatów.
Na widok tych cudów uczuli wojownicy strach wielki i uciekli.
A Mara wołał, łamiąc ręce:
— Cóż uczyniłem tak złego, by mnie zwyciężał ten człowiek? Wszakże spełniłem pragnienia mnóstwa ludu! Często byłem dobry i hojny! Ci nikczemnicy, co uciekają, mogliby dać temu świadectwo.
Niektórzy z uciekających wojowników, będący w pobliżu, odpowiedzieli:
— Tak, to prawda! Byłeś dla nas nieraz dobry i hojny! Zaświadczamy to!
— A jakiż on dał dowód dobroci i hojności? — spytał Mara. — Jakież poniósł ofiary? Kto zaświadczy dobroć jego?
Nagle głos wyszedł z pod ziemi:
— Ja zaświadczę o hojności świętego męża!
Mara umilkł zdumiony, a głos mówił dalej:
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/085
Ta strona została przepisana.