i podtrzymywał ciągle ogień w wąwozie. — Nie mogąc jeść, — rzekł sobie — ogrzeję się przynajmniej, zanim wróci zając. — Zając wrócił istotnie nazajutrz o świcie, ale bez żywności, a asceta doznał rozczarowania. Zając pokłonił mu się i rzekł:
— Przebacz mi, wielki mężu, jeślim czemś za
winił wobec ciebie i zważ, że my zwierzęta nie posiadamy rozumu waszego! — potem skoczył w ogień.
— Co czynisz! — krzyknął asceta, przypadł do ognia i wydobył zeń zająca, który wyjaśnił:
— Nie chciałem, byś się sprzeniewierzył obowiązkom, odchodząc z pustelni. Ponieważ niema tu nic do jedzenia, poświęciłem ciało moje, zjedz je i pozostań w wąwozie!
Wzruszyło to ascetę i rzekł:
— Nie pójdę do miasta i zostanę tu, choćby mi przyszło umrzeć z głodu!
Uszczęśliwiło to zająca, podniósł oczy w niebo i jął się modlić:
— O Indro! Żyłem ciągle, miłując samotność! Wysłuchaj mnie tedy i spuść deszcz!
Wysłuchał Indra modlitwy zająca, spadły deszcze ulewne, i mieli obaj niezadługo tyle żywności, ile im było potrzeba.
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/111
Ta strona została przepisana.