Nazajutrz kazał Visvantara zaprząc pojazd swój, wsiadł wraz z Madri, Dżalinem i Krysznadżiną i wyjechał, zostawiając zrozpaczonych rodziców. Książę i żona jego byli już daleko, kiedy spotkali bramina.
— O panie, — spytał on — czy droga, którą idę, wiedzie do Dżajatury?
— Tak! — odparł Visvantara. — A co cię skierowało do Dżajatury?
— Dowiedziałem się, że tam panuje książę hojny wielce, Visvantara. Dał swego cudownego słonia królowi Kalingi i rozdziela jałmużnę, chcę przeto zobaczyć tego księcia i prosić o wsparcie, wiedząc, że nie odmawia nikomu.
— Jam jest człowiekiem, którego szukasz — rzekł Visvantara braminowi. — Wiedz jednak, że z powodu dania tego słonia, ojciec posłał mnie na wygnanie. Cóż ci dać mogę tedy, o braminie?
Słysząc to, jął jęczeć bramin i powiedział żałośliwie:
— Źle mnie tedy powiadomiono! Szedłem pełen nadziei, teraz zaś wracać muszę rozczarowany do domu!
— Nabierz otuchy, braminie — przerwał mu książę. — Nie daremnie zwróciłeś się do Visvantary!
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/143
Ta strona została przepisana.