Rzekłszy to, odprzągnął konie od pojazdu i dał je braminowi, który odszedł, dziękując mu gorąco, a Visvantara ruszył w dalszą drogę, sam ciągnąc pojazd. Niebawem ujrzał drugiego bramina. Był to starzec mały, wątły, białowłosy, o pożółkłych zębach.
— O panie, — spytał — czy droga, którą idę, wiedzie do Dżajatury?
— Tak! — odparł Visvantara. — Ale co cię skierowało do Dżajatury?
— Król tego państwa ma syna, księcia Visvantarę, o którym powiadają, że jest niezwykle dobry, ocalił od głodu Kalingę i niczego nikomu nie odmawia. Przeto i mnie nie odmówi wsparcia.
-— Jeśli pójdziesz dalej — rzekł książę — nie zobaczysz Visvantary, gdyż ojciec skazał go na wygnanie.
— Biada mi — wykrzyknął starzec. — Któż mi teraz dopomoże ? Wrócę zrozpaczony i biedny do domu! — rzekłszy to, zaczął płakać.
— Uspokój się! — powiedział mu Visvantara. — Jestem człowiekiem, którego szukasz i nie nadaremnie prosiłeś o wsparcie. Wysiadajcie, Madri, Dżalinie i Krysznadżino! Pojazd jest już własnością tego starca.
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/144
Ta strona została przepisana.