Bramin przyjął dar z radością, a wygnańcy poszli dalej pieszo. Gdy się dzieci zmęczyły, wziął Visvantara na ręce syna, a Madri córkę.
Po trzech dniach podróży ujrzeli jednego jeszcze bramina, który szedł do Dżajatury po wsparcie księcia, a Visvantara oddał mu swe drogocenne szaty, nie chcąc odprawić z niczera. Czwarty bramin miał dziki wyraz twarzy, czarną płeć, głos porywczy i spojrzenie zuchwałe.
— Hej! — zawołał. — Czy tędy droga do Dżajatury?
— Tak! — odparł książę. — A cóż cię tam wiedzie?
Bramin powiedział, że idzie do księcia Visvantary i spodziewa się wspaniałego podarku. Dowiedziawszy się o losie księcia, wpadł w gniew i krzyknął:
— Pocóż, u licha, odbyłem daremnie taki kawał drogi? Pewnie zabrałeś swe klejnoty! Daj mi je!
Madri miała złoty naszyjnik, Visvantara zażądał go, a Madri podała z uśmiechem ozdobę braminowi, który odszedł zaraz.
Długo wędrowali Visvantara, Madri, Dżalin i Krysznadżina, brodząc przez wezbrane potoki, wspinając się na strome skały, brnąc przez ciernie i przebywając palone słońcem piaski.
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/145
Ta strona została przepisana.