Nogi Madri poraniły kamienie, Visvantara starł pięty do kości, tak że nieszczęśni zostawiali krwawe ślady.
Visvantara szedł przodem i usłyszał jęki. Siedząc na skale, zawodziła Madri. Zdjęty strachem, rzekł jej :
— Prosiłem cię, droga żono moja, byś mi nie towarzyszyła na wygnanie, nie usłuchałaś jednak. Teraz wstań! Bez względu na cierpienia i rany własne, dbać musimy o dzieci!
Madri spostrzegła teraz dopiero, że pięty jego starte są do kości.
— Ach! — zawołała. — Czemże są skaleczenia moje, przy twoich! Przezwyciężę ból!
Chciała wstać, ale opadła z jękiem, mówiąc:
— Sił mi już brak! Nawet miłość nie jest w stanie przywrócić ich. Zemrę z głodu i pragnienia wśród tej strasznej pustyni, dzieci pomrą też i ukochany mój!
Tymczasem patrzył Indra z nieba na czyny Visvantary i rodziny jego. Wzruszyła go rozpacz Madri, zstąpił tedy na ziemię w postaci staruszka na rączym koniu i zbliżył się do Visvantary, mówiąc uprzejmie:
— Przecierpiałeś, widzę, dużo, o panie! W pobliżu jest miasto. Zaprowadzę cię tam i wszyscy
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/146
Ta strona została przepisana.