— Błagam cię, panie, o łaskę, — powiedziała zkolei Madri — by dzieci nasze nie zostały u żony bramina, ale by zostały sprzedane i to w Dżajaturze, samemu Sandżai.
— Niech się tak stanie! — rzekł bóg. Potem uniósł się w niebo, a Madri westchnęła jeszcze:
— Oby król Sandżaja przebaczył synowi swemu.
Usłyszał to westchnienie bóg i rzekł znowu:
— Niech się tak stanie!
Żona bramina uradowała się wielce małymi niewolnikami i zaraz zaczęła wydawać różne polecenia i naznaczać robotę. Dżalin i Krysznadżina musieli zaspakajać każdą jej zachciankę. Zrazu były dzieci posłuszne, ale okazała się tak srogą, że jęły się oporu, mimo poszturkiwań i kar. Im bardziej je biła, tem się zacinały więcej, tak że wkońcu powiedziała mężowi:
— Nic mi po tych dzieciach! Idź, sprzedaj je, a kup inne, posłuszne i pracowite.
Bramin chodził z niewolnikami od miasta do miasta, ale nikt nie chciał ich kupić, z powodu wygórowanej ceny. Przybył nakoniec do Dżajatury. Poznał je zaraz po wejrzeniu malców pewien doradca królewski, mimo że poczerniały od słońca, i spytał bramina:
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/152
Ta strona została przepisana.