— Oto mąż twój, książę Sidharta, chodzi po mieście, żebrząc.
Gopa zadrżała.
— Ach! — rzekła sobie. — Ten, który błyszczał dawniej wspanialej od złota szat jego, chodzi teraz w zgrzebnej odzieży, za całą przyozdobę mając jeno boską światłość swoją. O jakże piękny być musi!
Wstąpiła na terasę pałacu i dostrzegła w tłumie Mistrza, od którego biły promienie. Przeniknęła ją radość niezmierna i jęła śpiewać żarliwie :
— O jakże piękne, jak lśniące są włosy jego! Wydaje się, że ma słońce na czole, a spojrzeniami miota promienie uśmiechnione i dobroczynne. Zaprawdę, lew oto kroczy, oblany złotą falą.
Pobiegła do króla.
— Panie! — zawołała. — Syn twój, piękniejszy jeszcze, niż dawniej chodzi po ulicach Rapilayastu, żebrząc, a tłumy podziwiają go.
Zbliżył się wzburzony król do syna i rzekł mu:
— Co czynisz, o synu? Nacóż ci żebrać jałmużny? Wiesz przecież, że czekam w pałacu, byś przybył na ucztę, wraz z uczniami swymi.
— Muszę żebrać, muszę czynić wedle prawa! — odparł Mistrz.
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/156
Ta strona została przepisana.