— Czy widzisz tego mnicha?
— Widzę, mamo! — odparł chłopiec. — Ciało jego błyszczy, niby złote.
— Piękny jest, jak bóg. Święty to blask przenika ciało jego. Kochaj go, synu, bowiem jest ojcem twoim. Dawniej posiadał ogromne skarby w złocie i klejnotach, teraz zaś chodzi od domu do domu, żebrząc pożywienia. Ale posiadł on skarb przedziwny, wiedzę najwyższą. Idź doń, synu, i powiedz, że żądasz dziedzictwa twego.
Rahula usłuchał matki i pobiegł uszczęśliwiony do Buddy.
— Mnichu! — powiedział. — Miło jest iść w cieniu twoim.
Mistrz spojrzał nań dobrotliwie, a chłopiec szedł dalej obok niego. Przypomniawszy sobie słowa matki, rzekł po chwili:
— O panie, jestem synem twoim. Wiem, iż posiadasz skarb największy. Daj mi, ojcze, dziedzictwo moje!
Mistrz uśmiechnął się, nie odpowiadając, i żebrał dalej, ale Rahula nie odstępował go krokiem, powtarzając ciągle:
— Ojcze! Daj mi dziedzictwo moje.
Nakoniec rzekł Mistrz:
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/164
Ta strona została przepisana.