Mistrza. Ale nie miała odwagi i coraz bardziej płakała.
— Pocałuj mnie! — powiedział.
Rzuciła mu się w ramiona, szepcąc:
— Umrę z radości! Widziałam Błogosławionego i pozwolił mi się ucałować.
Poszedł dalej i dotarł do gęstego lasu, gdzie się pasły bawoły. Jeden z nich, dziki wielce, znieść nie mógł nawet pasterzy swoich, a ile razy spostrzegł obcych ludzi, rzucał się na nich, kalecząc nieraz i zabijając.
Mistrz szedł spokojnie, a pasterze jęli wołać:
— Strzeż się, o przechodniu! Omiń nas! Mamy w trzodzie dzikiego bawołu.
Nie zważając na to, szedł Mistrz prosto ku miejscu, gdzie się pasł bawół.
Zwierz podniósł głowę, parsknął i, nastawiwszy rogi, pomknął wprost na Błogosławionego. Drżący ze strachu pasterze wyrzucali sobie, że nie wołali dość głośno ostrzeżeń. Nagle jednak ujrzeli, że bawół stanął, przykląkł i z miną skruszoną jął lizać stopy Błogosławionemu.
Mistrz pogładził czoło bawołu i rzekł łagodnie:
— Pamiętaj, przyjacielu, że nic nie jest trwałe prócz nirwany. Nie płacz, ale zaufaj mej dobroci i współczuciu. Nie odrodzisz się już po-
Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/204
Ta strona została przepisana.