Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Zgodził się Adżatasatru, ale mordercy, ujrzawszy Mistrza w lasku bambusowym, padli mu do stóp, oddali cześć, a wściekłość Devadatty wzrosła jeszcze bardziej. Nakłonił pachołków stajni, gdzie trzymano słonia bardzo dzikiego, by go puścili na Mistrza, sądząc, że zwierz przebodzie go kłami i zdepce. Stało się tak. Ale na widok Buddy słoń spokorniał i jął usuwać trąbą pył z szat jego, zaś Błogosławiony rzekł z uśmiechem:
— Dzięki Devadacie, po raz to drugi już słoń mi hołd składa.
Devadatta postanowił teraz działać sam. Ujrzawszy Mistrza siedzącego pod drzewem z użebranym posiłkiem w rękach, chwycił kamień i cisnął, kalecząc mu stopę. Popłynęła krew a Mistrz rzekł:
— Ciężki jest twój grzech, Devadatto, i srodze zostaniesz ukarany. Daremne są twe usiłowania zbrodnicze. Błogosławiony żyć będzie, aż sam wybierze godzinę odejścia swego.
Devadatta uciekł, postanawiając porzucić przepisy klasztorne i szukać sobie jakichkolwiek bądź stronników.
Vimbasara cierpiał tymczasem głód, ale nie umierał, tajemną podtrzymywany siłą. Syn umyślił zgładzić go i rozkazał przypalać stopy jego,