Jak gdy kozieł nastawia rogi do bodzenia. Tego pojąć nie mogę! Co też to się stało? Jegomości nie widzę, chociaż patrzę biało. Boże, jakie to człowiek ciągle ma zgryzoty! Snać on miał co pilnego w domu do roboty, Albo może drugiego w nową modę stroi, Boć tu w długich sukmanach pełno dziś się roi; Jeźli taki kapelusz każdemu daruje, To przez swe miłosierdzie docna zbankrutuje.
Nagle z tyłu ktoś woła: — Z drogi, ty gawronie! Bo jak mi się nie zamkniesz, rozdepcą cię konie. Jak cię skropię batogiem, to ci pójdzie w pięty, Albo jucha narwana, albo poderznięty! Walek jakby spętany przed wozem się tacza, Ręką głowę zastawia, zwolna z drogi zbacza. Nie miał biedak pewnego w okularach wzroku, Potknął się i w tem z bruku zjechał do rynsztoku. Zwalał sobie ubranie, zranił koniec brody: —
Strona:Hieronim Derdowski - Walek na jarmarku.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 28 —