ry, aż mu trzeszczą uszy... — Ta psia krew! — jęknął Walek — jeszcze mnie ogłuszy! Parasolem się kryje, broni własnej skóry, Panek dalej naciera, mocno rąbie z gory. Toć i Walek go palnie, gdy mu się nadarzy, Lecz parasol, to jeno muska go po twarzy. Nagle tamten się zmierza obiema rękoma, Bęc! i zgiął się parasol złamany, jak słoma. A parobek odebrał w banię, jak obuchem, Sam nic zrobić nie może instrumentem kruchem. Wjedno ostro naciera zawziętym atakiem, Jakby w ręku miał dzierżak, młócił jak bijakiem, Ale cepy płócienne mało wroga bolą, On zaś srogie zadaje ciosy grubą lolą, Młynkiem i na odlewkę Walka po łbie kropi, Aż się z tej bataliji wszyscy śmieją chłopi! Widzi Walek, że temu jednak nie da rady, Więc się zwraca powoli w tył do rajtyrady. W tem go panek pod gardło chwyta i wypycha, Walek już
Strona:Hieronim Derdowski - Walek na jarmarku.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —