skończyć retorycznie. Ale tak haniebnego doznawszy upadku, Snać zapomniał, co rzec chciał na samym ostatku. Sapał leżąc na bruku, jakby w kuźni miechy, Że wszystka słoma spadła z jego własnej strzechy Razem z kozą skubiącą trawę na tym dachu, Co niemałego w mieście narobiło strachu. Trąbić „gore!“ zaczęli z ratuszowej wieży, Zaraz każdy, kto może, na ratunek wieży; Jeden sikwę ma w ręku, drugi bosak trzyma, Trzeci z długą drabiną, czwarty z kubłem dyma.
— Zkąd ten alarm wołają? Gdzie się pali w mieście? Burmistrz stęka na bruku: — Mnie ratunek nieście! Moją bowiem osobę najmądrzejszą w grodzie, Która pieczą o ludziach ma jak i o trzodzie, Dzierży nocne stróżostwo jak urząd poboczny Umie pisać i robić obrachunek roczny, Której majestatyczna władza i potęga... Tę wywrócić śmiał jakiś ślepy
Strona:Hieronim Derdowski - Walek na jarmarku.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
— 44 —