zaiste despotyzm opinii wielkiéj i prawéj, aniżeli anarchia bez władzy i opinii!
Ale wróćmy do rzeczywistego żywota Marcinkowskiego, i przypatrzmy się, jakie było postępowanie jego jako lekarza i obywatela na owéj szerokiéj i wspaniałéj podstawie szlachetnych przekonań, zasad i dążności, z któremi z kilkoletniego tułactwa wrócił w progi ojczyste.
Oceniać zdatność lekarską Marcinkowskiego, porównywać szkołę i praktykę jego dawniejszą z nabytkami z czasu pobytu jego w Anglii i Francyi, jest rzeczą nauki fachowej, tak jak nie do nas, ale raczéj do lekarzy należy, oceniać wartość teoryi i pisemek jego medycznych.[1] Myśmy widzieli tylko objawy i skutki jego lekarskiego działania; myśmy podziwiali tylko noszone z ust do ust cudy jego uzdrawiania; myśmy skłaniali tylko głowy przed nadludzkiem wysileniem i poświęceniem jego dla cierpiących, bez różnicy stanu i majątku, bez względu na wynagrodzenie, jakie mu się należało; myśmy się zdumiewali nad tym hartem i cierpliwością lichego ciała wystawionego ciągle na bezsenność, niewygody, znużenie jazdą nietylko już powozową ale i konną, i nad tą wieloletnią czerstwością tego ciała i téj duszy, z jaką po najcięższych wysileniach wracał do nowych prac i trudów. Nie był on lekarzem wyłącznym ani panów ani biedaków, ale był lekarzem i pocieszycielem wszystkich cierpiących, którzy go wołali. Z równą gotowością wchodził do pałaców jak do wilgnych sklepów i wietrznych poddaszów chroniących nędzę. W pałacach wynagradzano go chojnie; to co wziął od bogatych, rozdawał chojniéj jeszcze pomiędzy ubogich. To téż mieszkanie jego przepełnione było chorymi i biednymi, było zarazem domem jałmużny i domem kliniki, w którym
- ↑ Tu należy pisemko jego O kołtunie.