kładący się na ramionach, niby ręka komandora na szyi don Juana. Jednego wieczora, zadrżałem: wiatr obrócił zardzewiałą chorągiewkę, a skrzyp jej podobny był do jęku, wydanego przez dom w chwili gdy kończyłem dość okropny dramat, którym ilustrowałem sobie ten pomnik rozpaczy. Wróciłem do gospody oblegany czarnemi myślami. Kiedy skończyłem wieczerzę, weszła do mego pokoju gospodyni i rzekła tajemniczo:
— Proszę pana, przyszedł pan Regnault.
— Co za pan Regnault?
— Jakto, pan nie zna pana Regnault? To zabawne, rzekła odchodząc.
Ujrzałem człowieka wysokiego, chudego, ubranego czarno, z kapeluszem w ręku; zjawił się niby dzik gotowy runąć na swego rywala, ukazując mi spadziste czoło, małą szpiczastą głowę, oraz bladą twarz, dość podobną do szklanki brudnej wody. Wyglądał na woźnego z ministerjum. Nieznajomy miał stare ubranie bardzo zużyte na szwach, ale miał djament w żabocie koszuli i złote kolczyki w uszach.
— Z kim mam zaszczyt... rzekłem.
Usiadł, rozparł się na krześle przed kominkiem, położył kapelusz na stole i rzekł zacierając ręce:
— Straszne dziś mamy zimno. Jestem Regnault.
Skłoniłem się, mówiąc do siebie: Il bando cani! Szukaj.
— Jestem, dodał, rejent w Vendôme.
— Serdecznie mnie to cieszy, wykrzyknąłem, ale nie mogę sporządzić testamentu, dla szczególnych a mnie wiadomych przyczyn.
— Chwileczkę, rzekł podnosząc rękę, jakby mi chciał nakazać milczenie. Niech pan pozwoli. Dowiedziałem się, że pan zachodzi czasem do ogrodu w Grande Bretèche.
— Tak, w istocie.
— Chwileczkę, dodał powtarzając swój gest, uczynek ten jest formalnem przestępstwem. Przychodzę oto, jako wykonawca testa-
Strona:Honoryna; Studjum kobiety; Pani Firmiani; Zlecenie.djvu/134
Ta strona została przepisana.