Strona:Honoryna; Studjum kobiety; Pani Firmiani; Zlecenie.djvu/141

Ta strona została przepisana.

że pani wie coś więcej o tej sprawie. Co? Inaczej, pocoby pani tu przyszła.
— Ależ słowo uczciwej kobiety, jak prawda że się nazywam Lepasowa...
— Niech się pani nie przysięga, z oczu pani wyziera tajemnica. Znała pani hrabiego de Merret. Co to był za człowiek?
— Ba, ba, hrabia Merret, to był piękny mężczyzna, wysoki, wysoki, godny szlachcic, rodem z Pikardji, raptus że niech ręka boska broni. Płacił wszystko gotówką, żeby nie mieć z nikim kłopotów. Żywy był jak iskra! Wszystkie tutejsze panie chwaliły go, że bardzo miły człowiek.
— Dlatego że taki żywy? wtrąciłem.
— Może, może, rzekła. Rozumie pan przecież, że musiał coś w sobie mieć, aby się ożenić z panią de Merret, która, nie ubliżając innym, była najpiękniejsza i najbogatsza osoba w okolicy. Miała blisko dwadzieścia tysięcy funtów renty. Całe miasto było na ślubie. Panna młoda była śliczniutka i milutka, istny cukiereczek. To była wtedy śliczna para!
— Czy byli szczęśliwi z sobą?
— Hm, hm, i tak i nie, o ile można się domyślać, bo rozumie pan, że my prości ludzie nie byliśmy z nimi w konfidencji. Pani de Merret to była dobra kobieta, bardzo milusia, która miewała nieraz ciężkie chwile z żywością swego męża, ale, choć był człek nieco dumny, lubiliśmy go. Ba! na takiego go już Pan Bóg stworzył; cóż pan chce: szlachcic...
— Ale musiała przecież zajść jakaś katastrofa, że państwo Merret tak gwałtownie się rozeszli?
— Ja nie powiedziałam, że była jakaś katastrofa. Ja nic nie powiedziałam.
— Dobrze. Teraz jestem pewien, że pani wie wszystko.
— No więc dobrze, proszę pana, powiem wszystko. Kiedym widziała, że do pana idzie rejent, zaraz zgadłam, że będzie mówił o pani Merret, niby z racji Grande Bretèche. To mi nasunęło myśl,