niu się Rozalji czy pani śpi; otrzymawszy odpowiedź nieodmiennie twierdzącą, szedł do siebie ze spokojem, zrodzonym z ufności i przyzwyczajenia.
Tym razem przyszła mu ochota zajść do żony, aby jej opowiedzieć swoje nieszczęście, może i pocieszyć się po niem. Przy obiedzie uważał, że żona przystroiła się bardzo zalotnie; wracając z klubu, myślał sobie, że już jest zdrowa, że wypiękniała po chorobie. Spostrzegł to, jak mężowie spostrzegają wszystko, nieco późno.
Zamiast zawołać Rozalję, która w tej chwili była w kuchni i przyglądała się partyjce kucharki z woźnicą, pan de Merret skierował się do pokoju żony przy blasku latarki, którą postawił na schodach. Krok jego, nietrudny do poznania, rozległ się pod sklepieniem.
W chwili gdy szlachcic ujął klamkę, zdawało mu się, że drzwi od alkowy (o której wspomniałem) zamykają się: ale kiedy wszedł, pani de Merret była sama, stała przy kominku. Mąż pomyślał naiwnie, że to pewnie Rozalja jest w alkowie. Jednakże mgliste podejrzenie przemknęło mu przez głowę, spojrzał na żonę i ujrzał w jej oczach coś niepewnego, dzikiego.
— Późno dziś wracasz, rzekła.
Głos, zazwyczaj tak czysty i słodki, wydał mu się lekko zmieniony. Nie odpowiedział nic, bo w tej chwili weszła Rozalja. Miał uczucie, że piorun w niego strzelił. Przechadzał się po pokoju jednostajnym ruchem, chodząc z założonemi w tył rękami od jednego okna do drugiego.
— Czyś miał jaką przykrość, czyś może cierpiący? spytała nieśmiało żona, gdy ją Rozalja rozbierała.
Milczał.
— Idź, Rozalko, rzekła pani Merret, sama zakręcę papiloty.
Z twarzy męża wyczytała jakieś nieszczęście i chciała z nim zostać sama. Kiedy Rozalja poszła, lub udała że poszła (została bowiem parę chwil w kurytarzu), pan de Merret zbliżył się do żony i rzekł spokojnie:
Strona:Honoryna; Studjum kobiety; Pani Firmiani; Zlecenie.djvu/147
Ta strona została przepisana.