w jakich mogę spotkać hrabinę de Montpersan, lub, aby się dostroić do poetyki romansów, najukochańszą Julję młodego podróżnego. W każdym gaiku, w każdym rozdole powtarzała się scena Sozjasza[1] z latarnią, której zdaje sprawę z przebiegu bitwy. Na hańbę mego serca, myślałem zrazu tylko o mojem zachowaniu się, o inteligencji, delikatności, jakie miałem rozwinąć; ale kiedy byłem już blisko, posępna świadomość przeszyła duszę jak uderzeniem piorunu, który pruje i rozdziera zasłonę szarych chmur. Cóż za straszna wieść dla kobiety, która, cała pochłonięta w tej chwili swym młodym kochankiem, spodziewa się z godziny na godzinę niewysłowionych rozkoszy, zadawszy sobie tysiąc trudów aby go ściągnąć legalnie do siebie! Było jakieś okrutne miłosierdzie w tem poselstwie śmierci. Toteż szedłem szybko, brnąc w miękkiej ziemi, zawalany błotem. Dotarłem niebawem do wielkiej aleji kasztanowej, u której wylotu ściany zamku Montpersan rysowały się na niebie niby ciemne chmury o jasnych i poetycznych konturach. Kiedy przybyłem do bramy, zastałem ją otwartą. Ta nieprzewidziana okoliczność zniweczyła mój plan i moje kombinacje. Mimo. to, wszedłem śmiało. Niebawem opadły mnie dwa psy, ujadające jak prawdziwe kundle wiejskie. Na ten hałas przybyła służąca; skoro zaś jej powiedziałem, że chcę mówić z panią hrabiną, wskazała mi gęstwę angielskiego parku okalającego zamek i odparła:
— Pani jest tam...
— Dziękuje, rzekłem ironicznie. Przy jej tam, mogłem błądzić dwie godziny po parku.
Ładna dziewczynka z krętemi włosami, z różowym paskiem, w białej marszczonej sukience, nadbiegła w tej chwili; usłyszała pytanie i odpowiedź. Na mój widok, znikła, wołając z dziecinnym sprytem:
— Mamo, mamo, jakiś pan chce z tobą mówić.
Udałem się za nią przez kręcące się aleje, podążając za sko-
- ↑ Amfitrjon Moliera.