Strona:Honoryna; Studjum kobiety; Pani Firmiani; Zlecenie.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Żyjąc zdala od rozmaitych światów z których składa się Paryż, znałem kobiety z towarzystwa i z miasta tylko o tyle, o ile je widywałem na przechadzce albo w loży, i to na odległość, gdyż sam bywałem na parterze. Gdyby mi ktoś w owym czasie rzekł: „Zobaczysz Kamila Maupin albo Canalisa“, uczułbym istny żar w głowie i wnętrznościach. Sławni ludzie byli dla mnie niby bogowie; nie wierzyłem aby mogli mówić, chodzić, jeść jak inni ludzie. Ileż baśni z Tysiąca i jednej nocy kryje się w takiej młodej głowie!... Iluż cudownych lamp trzeba się chwytać, nim się zrozumie, że prawdziwą cudowną lampą jest albo traf, albo praca, albo talent? Dla niektórych ten sen na jawie trwa krótko, dla mnie wciąż trwa jeszcze! W owym czasie zasypiałem zawsze jako wielki książę Toskanji, — miljoner, — kochanek księżniczki, — albo sławny! Tak więc, miejsce u hrabiego Oktawa, własnych sto ludwików na rok, to znaczyło — niezależność. Widziałem nadzieję wejścia w towarzystwo, poszukiwania w niem tego, czego moje serce pragnęło najgoręcej: protektorki, któraby mnie uchroniła od niebezpiecznej drogi, jaką puszczają się niechybnie w Paryżu dwudziestoletni chłopcy, choćby najtroskliwiej wychowani. Zaciekłe studja nad prawem narodów, w których się pogrążyłem, nie zawsze wystarczały, aby zdławić me wściekłe pragnienia. Tak, czasami zanurzałem się myślą w życie teatru, zdawało mi się, że mógłbym być wielkim aktorem, marzyłem o oklaskach i miłości, nie znając zawodów ukrytych za kurtyną, jak wszędzie zresztą, bo każda scena ma swoje kulisy. Czasami wypadałem z kipiącem sercem, zapuszczając się w Paryż niby myśliwiec w knieję; postanawiałem się przyczepić do jakiej ładnej kobiety, iść za nią aż do bramy, szpiegować ją, napisać do niej, oddać się jej całkowicie i zdobyć ją siłą swej miłości. Biedny wuj, to serce trawione miłosierdziem, to siedemdziesięcioletnie dziecko, rozumny jak Bóg, naiwny jak genjusz, zgadywał zapewne rozterki mojej duszy, mawiał zawsze: „Ej, Moryś, ty jesteś też biedny, masz dwadzieścia franków, idź się zabawić, ty nie jesteś księdzem!“ ilekroć czuł, że sznurek, na którym mnie trzymał, zbyt jest napięty