— Księże proboszczu, mam nadzieję, że najpierw dla swego siostrzeńca, a później dla mnie, uczyni mi pan ten zaszczyt, aby stale przychodzić do mnie w poniedziałek na obiad. To będzie nasz obiad, nasz rodzinny wieczór!
Zaczęli rozmawiać o religji z punktu widzenia politycznego, o instytucjach dobroczynnych, o zmniejszeniu liczby występków, ja zaś mogłem dowoli przyjrzeć się człowiekowi, od którego zależał mój los. Hrabia był średniego wzrostu; niepodobna mi było ocenić jego budowy pod luźnem ubraniem, ale wydał mi się szczupły i chudy. Twarz była koścista i zapadła, rysy subtelne. Dość duże usta wyrażały zarazem ironję i dobroć. Czoło, może za szerokie, przerażało jak czoło szaleńca, tem bardziej iż kłóciło się z resztą twarzy, zakończonej krótkim podbródkiem, bardzo bliskim dolnej wargi. Niebieskie oczy, żywe i inteligentne, jak oczy księcia de Talleyrand, którego miałem później sposobność podziwiać, posiadały — również jak oczy księcia — zdolność milczenia, tak iż chwilami stawały się zupełnie martwe. To podkreślało jeszcze niezwykłość tej twarzy, nie bladej ale żółtej. Cera ta zwiastowała porywczy charakter i gwałtowne namiętności. Włosy już posrebrzone, starannie uczesane, mieniły się na głowie czarnemi i białemi pasmami. To staranne uczesanie osłabiało podobieństwo, jakie znajdowałem między hrabią a owym nadzwyczajnym mnichem, którego Lewis skopjował ze Schedoniego w Konfesjonale czarnych pokutników[1], utworze, mojem zdaniem, wyższym od Mnicha. Hrabia był ogolony, jak człowiek który wcześnie wybierał się do Sądu. Dwa czteroramienne świeczniki opatrzone abażurami stały po dwóch stronach biurka, a świece ich, jeszcze płonące, świadczyły wymownie, że dygnitarz ten wstaje przededniem. Ujrzałem ręce jego, kiedy pociągnął taśmę, aby zadzwonić na lokaja; były bardzo piękne, białe jak ręce kobiety...
(Opowiadając wam tę historję, wtrącił konsul, zmieniam po-
- ↑ Powieść Anny Radchiffe.