i przymioty męża Stanu, można było sobie zadać pytanie, czy on wiedział że jest wielkim politykiem, czy też dojrzał w ogniu okoliczności. Takie pytanie zadał mu właśnie, w intencji naw-skroś filozoficznej, bystry i inteligentny człowiek, którego świeżo minister zamianował prefektem, a który przedtem był długo dziennikarzem. Podziwiał de Marsaya bez owej domieszki kwasu, który w Paryżu służy inteligentnemu człowiekowi za usprawiedliwienie że podziwia drugiego człowieka.
— Czy w twojem dawniejszem życiu był jaki fakt, myśl, pragnienie, które zdradziły ci twoje powołanie? spytał Emil Blondet[1]. Wszyscy podobno mamy, jak Newton, nasze jabłko, które spada i ściąga mas na grunt, na którym rozwijają się nasze zdolności...
— Owszem, rzekł de Marsay, opowiem wam to.
Ładne kobiety, dandysi, artyści, starcy, przyjaciele de Marsay‘a, poprawili się wygodnie w krzesłach i patrzyli na ministra. Czy trzeba dodać, że służba już się nie kręciła, drzwi były zamknięte, portjery zasunięte? Cisza była tak głęboka, że słychać było w dziedzińcu szmer woźniców, tupot i parskanie koni, którym tęskno było do Stajni.
— Człowiek polityczny, moi drodzy, istnieje tylko jednym przymiotem, rzekł minister bawiąc się złotym nożykiem w oprawie z perłowej masy; umieć zawsze panować nad sobą, robić w każdej chwili bilans każdego faktu, choćby najbardziej przypadkowego, słowem kryć w sobie istotę zimną i bezinteresowną, która przygląda się jak prosty świadek drganiom naszego życia, naszym namiętnościom, uczuciom i podsuwa nam w każdej chwili wykaz wszystkich pozycji.
— Objaśniasz nam tem samem, czemu mężowie Stanu tak rzadcy są we Francji, rzekł stary lord Dudley.
— Z punktu — uczuciowego to jest rzecz okropna, odparł mini-
- ↑ Stracone złudzenia, Córka Ewy, Gabinet starożytności, Chłopi, etc.