Strona:Hordubal.pdf/102

Ta strona została skorygowana.

Hordubal podłożył sobie poduszkę pod plecy i poprawił na piersiach koszulę. Żeby mnie Polana nie widziała takiego rozchełstanego, myśli. Gdybyż tak można umyć się i ogolić? Zaraz przyjdzie Polana, zaraz tu będzie. Może usiądzie nawet na krawędzi, podczas gdy będę pił. Juraj odsuwa się, żeby miała gdzie usiąść i czeka. Może zapomniała o mnie — pomyślał. Ma biedaczka tyle roboty! Gdybyż przynajmniej Szczepan wrócił! Powiem jej, gdy przyjdzie: Cóż, Polano, może by tak Szczepan mógł wrócić?
We drzwiach ukazuje się Hafia i niesie szklankę wody, a niesie ją tak ostrożnie, aż z nadmiaru ostrożności wysuwa język.
— Dobraś dziewczynka, Hafio — odetchnął Hordubal. — A cóż wujaszek Szczepan, nie przyszedł?
— Nie przyszedł.
A co robi matka?
— Stoi na podwórku.
Hordubal nie wie już, co by tak jeszcze powiedzieć. Nawet o piciu zapomniał. — No idź sobie, mała — mruczy i Hafia w mig jest za drzwiami.
Juraj leży cicho i wsłuchuje się. Konie w stajni tłuką kopytami. Czy też Polana dała im wody? Nie, teraz daje świniom, bo słychać zadowolone chrząkanie. Ile kroków musi zrobić taka kobieta! — dziwi się Hordubal. Powinien by wrócić Szczepan. Pojadę do Rybar i powiem mu, co ty się tu wałkonisz, próżniaku? Ruszaj do koni! Polana nie da rady wszystkiej robocie. Może po obiedzie pojadę, myśli Juraj, ale na oczy padają mu jakieś zasłony i wszystko znika.
We drzwiach stoi Hafia i zagląda do izby. Chwilkę przestępuje z nogi na nogę i ucieka. — Śpi — szepcze matce, stojącej na dworze. Polana nic, tylko nad czymś bardzo usilnie rozmyśla.