Strona:Hordubal.pdf/104

Ta strona została skorygowana.

— buch! — walą młoty w skale. A Szczepan się śmieje, że to same kamienie. No, dobrze, ale za to nie wiesz, ty głupi, co to jest robota. Po robocie poznaje się chłopa. A jakie drzewo, duszko, masz na dworze? Same proste szczapy? A ja rąbałem pniaki i karpinę. Rąbanie takich pniaków, to robota dla chłopa. Albo dobywanie kamieni z ziemi. Hordubal jest zadowolony. Dużo się napracowałem, Polano, Bóg mi świadkiem, że dużo. Ale dobrze jest i tak. Wszystko w porządku. I Juraj z rękoma skrzyżowanymi spokojnie zasypia.
Zbudził się o zmierzchu, bo zmrok cięży. — Hafio! — woła — gdzie jest Polana? Hafio! — Cicho, tylko z oddali słychać dzwonienie. Stada wracają z pastwiska. Hordubal wyskoczył z łóżka i wdziewa spodnie: trzeba krowom wrota otworzyć. W głowie się człekowi kręci od tego leżenia. Juraj wlecze się z izby na podwórko i na oścież otwiera wrota. Dzwonienie zbliża się, wali się jak rzeka, jak gdyby się cały świat rozdzwonił krowimi dzwonkami i brzękaniem dzwoneczków cielęcych. Jurajowi chce się uklęknąć, bo jeszcze nigdy nie słyszał takiego uroczystego i wspaniałego dzwonienia. Kiwając głowami, wchodzą na podwórko dwie krówki, ogromne jakieś, z jasnymi wymionami. Juraj opiera się o wrota, i jest mu tak dobrze, tak pojednawczo, jakby się modlił.
We wrota wpadła Polana, śpiesząc się, zdyszana. — Ty już wstałeś? — wyrwało jej się pytanie. — A gdzie Hafia?
— Wstałem — mruczy Juraj, jakby się tłumaczył. — Już mi dobrze.
— Idź, idź, połóż się jeszcze — każe Polana. — Rano — — — będziesz zdrów zupełnie.
— Jak chcesz, duszko, jak chcesz — mówi Juraj posłusznie i uprzejmie. — Na próżno bym ci tu przeszkadzał. — Zamknął jeszcze wrota, zawiesił haki i powoli zawrócił ku izbie.
Gdy mu zaniesiono wieczerzę, spał.