Strona:Hordubal.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

podchodzi ku leżącemu człowiekowi i pochyla się nad łóżkiem. — Patrzcie, panowie, tu na piersi. Wygląda to tak, jakby go byli czymś przebili.
— Robota domowa — mruczy starosta.
Gelnaj odwraca się zwolna ku niemu. — Co tymi słowy chcecie powiedzieć, panie Gerycz?
Starosta potrząsa głową. — Nic. — Biedny Juraj, myśli sobie.
Gelnaj drapie się po potylicy. — Patrzcie, Karolku, okno wybite. — Ale Karolek podnosi koszulę zamordowanego i zagląda pod nią. — Dziwne — cedzi przez zęby. — To nie nóż. I tak mało krwi. —
— To okno, panie Biegl — powtarza Gelnaj. — To coś dla pana.
Biegl zwraca się ku oknu. Jest zamknięte, tylko w jednej szybie wybity otwór. — Patrzajcież! — zawołał rozbawiony. — Więc to miało być tędy. Tylko że tą dziurą nikt nie mógł przeleźć, panie Gelnaj. A tutaj w szybie są ślady diamentu, ale od wewnątrz. Pociecha pierwszej klasy!
Gerycz na palcach podchodzi do łóżka. Ej, ty biedaku, jaki ostry masz nos! I oczy ma zamknięte, jakby spał — —
Biegl ostrożnie otwiera okno i wygląda na dwór. — Naturalnie! Tegom się spodziewał — melduje z zadowoleniem. — Szkło potłuczonej szyby leży na dworze, panie Gelnaj.
Gelnaj sapnął. — Więc wy, starosto, powiadacie, że to robota domowa? — rzekł z wielką powagą. — Szczepana Manyi tu nie widzę.
— Będzie niezawodnie w domu, w Rybarach — odpowiada starosta niechętnie jakoś.
Biegl wtyka nos do każdego kąta. — Nigdzie nie ma niczego przewróconego, wyłamanego...
— Mnie się to nie podoba, Karolku — powiada Gelnaj.
Biegl wyszczerzył zęby. — Zbyt głupio zrobione, prawda? Ale niech pan poczeka, to się da ładnie opracować. Ja, panie Gelnaj, bardzo lubię wypadki jasne.