Strona:Hordubal.pdf/110

Ta strona została skorygowana.

— Pani miała z nim schadzkę, prawda? — zaczyna znowu Gelnaj.
— Nie! Bóg mi świadkiem! Spotkał mnie przypadkowo...
— Gdzie? — naciera znowu Biegl.
Polana zwraca zaszczute oczy ku Gelnajowi. — Spotkał mnie przypadkiem — — I pytał tylko, kiedy mógłby przyjść po swoje rzeczy. Ma tu jeszcze swoje ubranie, tam w stajni.
— Aha, gazda wyrzucił go od razu, bez wypowiadania mu miejsca. Tak? I za cóż to, pani gospodyni?
— Pokłócili się z sobą.
— I kiedy miał przyjść po swoje rzeczy?
— Dziś — dziś rano.
— I przyszedł?
— Nie przyszedł.
— Dlatego, że był tu w nocy! — zawołał twardo Biegl.
— Nie! Nie było go tu! Był w domu!
— Skąd pani wie?
Polana zagryza usta. — Nie wiem.
— Chodźcie no, Hordubalowo — rzekł twardo Biegl. — Tam nad zwłokami tego zamordowanego powiecie nam więcej.
Polana zatacza się jak pijana.
— Dajcie jej, panowie, spokój — woła Wasyl Gerycz Wasylów — jest ciężarna.

II

Gelnaj siedzi na podwórku i pozwala Bieglowi przetrząsnąć całą zagrodę. Ten zaś węszy, węszy, a oczy płoną mu od nadmiaru gorliwości. Zbadał dokładnie stajnię i oborę, wszystko obejrzał, a teraz szuka czegoś nawet na strychu. Rozruszał się porządnie i jest w swoim żywiole. Takie to sprawy tego świata — myśli Gelnaj. — Mnie wystarczą Cyganie i pilnowanie porządku — — — No, niech i Karolek ma trochę swojej roboty.