Strona:Hordubal.pdf/111

Ta strona została skorygowana.

Z izby wychodzi doktor i zbliża się do pompy, aby obmyć ręce. Podbiega do niego Biegl i wypytuje niecierpliwy: — Więc co? Więc co?
— To się pokaże przy sekcji — odpowiada doktor. — Ale powiedziałbym, że to był jakiś gwóźdź, czy coś takiego. Ledwo dwie — trzy krople krwi — — — Dziwne.
Polana niesie mu ręcznik.
— Dziękuję, pani gaździno. I słuchajcież no, czy mąż nie był czasem chory?
— Wczoraj leżał, miał widać gorączkę.
— Aha. A pani spodziewa się dziecka. Prawda?
Polana rumieni się gwałtownie. — Aż na wiosnę, wielmożny panie.
— Nie na wiosnę, matuchno, ale około Nowego Roku jakoś. Prawda?
Biegl mruga oczami, wielce zadowolony, i spogląda za oddalającą się Polaną. — Otóż byłby i motyw, Gelnaju. Hordubal wrócił z Ameryki dopiero w lipcu.
Gelnaj sapnął. — Hordubalowa uważa, że to był ktoś obcy. Przed jakimś tygodniem mąż jej miał się pobić w karczmie i podobno dobrze przetrzepał Fedelesza Gejzę. Rozwalili mu łeb. Gejza to wielki zabijaka. Więc może to zemsta. Macie tu, Karolku, także ładny motyw.
I doktor także spogląda za Polaną i mówi w roztargnieniu: — Szkoda! Wy mi ją zamkniecie, panowie, a ja lubię bywać przy porodach. U nas zresztą nigdy nie ma sposobności do akuszerowania, bo kobiety rodzą tu jak kotki. Ale ta będzie miała niezawodnie poród trudniejszy.
— Czemuż to?
— Stara i sucha. Ze czterdzieści będzie miała. Nie?
— Gdzie tam! — protestuje Gelnaj. — Najwyżej trzydzieści. Więc Hordubal chorował? Jak to można poznać po nieboszczyku?
Lekarska tajemnica, panie Gelnaj, ale panu powiem. Pod łóżkiem stał pełny nocnik.