Strona:Hordubal.pdf/113

Ta strona została skorygowana.

wiekiem miejskim, pan tego nie rozumie. Gdyby to było morderstwo rabunkowe, to węszyłbym do stu tysięcy diabłów, tak samo jak pan. Ale morderstwo rodzinne — — I nawet panu powiem, że się wcale nie dziwię, iż tego Hordubala zabili.
— Dlaczego?
— Taki to już nieszczęśnik... Miał tę rzecz wypisaną na nosie.
Biegl uśmiecha się ironicznie. — Diabła tam miał wypisanego na nosie. Miał w łóżku młodego parobka i w tym sęk. Człowiecze boży, przecież to taki jasny wypadek!
— Co znowu! Takie wypadki rodzinne nie bywają nigdy jasne — mruczał Gelnaj. — Sam pan jeszcze zobaczy, panie Karolku. Zamordować dla pieniędzy, to jasne. To się robi raz dwa. Ale niech pan pomyśli: w ciągu długich tygodni nosić w sobie taką rzecz, zastanawiać się nad nią we dnie i w nocy... To tak, panie Biegl, jakbyś pan wsadził nos w piekło. Dla pana ta rzecz jasna, bo pan nowy w tych stronach. Ale ja, Karolku, znałem całą tę trójkę — — — Zresztą co tu dużo gadać! Jedźmy do tych Rybar.

III

— Szczepan w domu?
— Nie ma go, poszedł do miasta.
Biegl odsunął na bok Michała Manyę i wbiegł do izby. Gelnaj tymczasem wdaje się w rozmowę ze starym Manyą i Michałem o pogodzie, o zającach, o gnojówce, która wycieka na drogę.
Biegl wraca, a za nim Szczepan, blady, zacięty w sobie; na ubraniu ma źdźbła siana.
— Czemuście mówili, że go nie ma w domu? — krzyknął Biegl na Michała.
— Mówił z rana, że pójdzie do miasta — mruczał Michał. — Czyż ja go pilnuję?
— A tymczasem ukrywał się w sianie. Czemuście się tam schowali, hę?