Strona:Hordubal.pdf/116

Ta strona została skorygowana.

larów, proszę pana. Nieżyczliwych miał we wsi dużo niezawodnie. Proszę grzecznie: pyszny człowiek nie miewa przyjaciół.
Gelnaj z powagą przyświadcza. — A od czego tu macie, Manyo, takie podziurawione drzwi?
— To od igły koszykarskiej, którą się tam wbija. Przez cały rok tam tkwi.
— Pokażcie mi, jak ona wygląda — interesuje się Gelnaj. — Nawet nie wiedziałem, że do plecenia koszy potrzebna jest igła.
— Bo się pręty wikliny przerzuca igłą, o, tak — pokazuje Manya w powietrzu. — Wczoraj jeszcze ta igła tu była — gniewa się stary — nie wiesz, Michał, gdzie się podziała?
— E, dajcie spokój — mruczy Gelnaj obojętnie. — Pokażecie mi kiedy, jak będę tędy przechodził. Chciałbym widzieć, jak się to robi. Ale ta gnojówka, Manyo, nie powinna wyciekać na drogę. To nie wasza droga.
— Proszę grzecznie, jak tylko zaczniemy nawozić pola, gnojnik się wywiezie...
— Należałoby mieć porządny dół, cementowany. Przydałoby się trochę pieniędzy na poprawienie gospodarstwa. Prawda?
— Przydać by się przydało, proszę pana — grzecznie chichocze stary. — Zbudowałoby się nową stodołę. Ale mój Michał to głupiec. Co innego Szczepan. Ten ma daleko więcej rozumu do gospodarki. Szczepan to byłby dobry gazda!
Z pola wraca Djula, wiezie na wozie kupkę siana, ale jedzie jak wszyscy diabli.
— Chodź no tu, chłopcze — woła go z ojcowską życzliwością Gelnaj. — To tylko tak dla porządku. Gdzie był Szczepan dzisiejszej nocy?
Djula otwiera zdumione oczy i spogląda pytająco na starego i na Michała. Nikt nawet nie mrugnął. — Był tutaj