Strona:Hordubal.pdf/117

Ta strona została skorygowana.

— mówi cicho Djula. — Spał na strychu ze mną i z Michałem.
— Dobrześ powiedział — pochwalił go Gelnaj. — No, do kawalerii się zapisujesz, czy nie?
Wyrostek szczerzy zęby. — Zapiszę się, proszę pana.
Z izby wychodzi Biegl i wścieka się milczkiem. — Niech pan idzie, panie Gelnaj. Dałem Szczepanowi po zębach. Teraz zamknąłem go w izbie.
— Tego niech pan nie robi — uważa Gelnaj. — Ograniczenie wolności osobistej i tam dalej
Biegl śmieje się ironicznie. — Gwiżdżę panu na to. Gorsze to, że nic nie znalazłem. A pan?
— Alibi jak jasne pioruny, Karolku. Przez całą noc spał w sianie, jak najgrzeczniejszy chłopczyk.
— Kłamią! — żachnął się Biegl.
— Oczywiście. To już mają, kolego, we krwi.
— No, w sądzie będą gadali inaczej! — grozi Biegl.
— E, tam! Nie zna ich pan. Albo zrzekną się świadczenia, albo dopuszczą się krzywoprzysięstwa jakby nigdy nic. Na wsi, Karolku, takie rzeczy, to już jakby obyczaj ludowy.
— Więc co mam robić? — boczy się Biegl. — Jak pan sądzi, panie Gelnaj, czy mamy, czy mamy aresztować Szczepana już teraz? Że zrobił to tylko on, to murowane.
Gelnaj skinął głową na zgodę. — Ja wiem. Ale niech pan będzie ostrożny — zaczął i nie dokończył, bo w tej chwili ozwał się cichy brzęk i Biegl ryknął: — Stać! — W następnej chwil był już za rogiem domu. Gelnaj poszedł zwolna za nim. Na ziemi ujrzał dwóch ludzi, ale Biegl miał górę. — Ja go potrzymam, Karolku — proponuje Gelnaj.
Biegl wstaje i podnosi Szczepana z ziemi, ciągnąc go za wykrzywione ramię. — Uważaj no ty! — sapie zdyszany. — Ja cię nauczę uciekać!
Szczepan syczy przez zaciśnięte zęby, a jego twarz jest sina od bólu. — Puśćcie, panie, rękę — mówi sapliwie. —