Strona:Hordubal.pdf/132

Ta strona została skorygowana.

I proces toczy się dalej z nieubłaganą rutyną maszyny sądowniczej. Odczytuje się protokoły i orzeczenia ekspertów, słychać szelest papieru, przysięgli udają, że pobożnie i wnikliwie śledzą każde słowo, zapisywane w rejestrach sądowych. Oskarżona siedzi bez ruchu jak kukła, tylko jej oczy biegają niespokojnie. Szczepan Manya ociera czoło rękawem i wysila się, aby zrozumieć to, co się czyta. Kto wie, jakie w tym są kruczki, kto wie, co wielmożni panowie z tego wszystkiego zmajstrują. Głowę z szacunkiem przychyla na bok i słuchając porusza ustami, jakby każde słowo powtarzał za czytającym.
Sąd przystępuje do przesłuchiwania świadków.
Woła się Wasyla Gerycza Wasylów, starostę z Krywej. Wysoki, barczysty chłop powoli i z powagą powtarza słowa przysięgi. Był jednym z pierwszych, którzy ujrzeli trupa. Owszem, powiedział, że to jest robota domowa. Dlaczego tak sądzi? Prosty chłopski rozum, proszę pana sędziego. A czy wam, Geryczu, wiadomo, że Polana Hordubalowa miała stosunki ze Szczepanem Manyą? Wiadomo. Sam jej czynił z tego powodu wyrzuty jeszcze przed powrotem Juraja. — No, a Hordubal był zły dla żony, czy dobry? — Powinien ją był sprać, wielmożny panie, oświadczył Wasyl Gerycz Wasylów, wygnać z niej diabła. Nawet jeść Jurajowi nie dawała. — Czy Hordubal skarżył się może na swoją żonę? — Nie skarżył się, ale unikał ludzi. Z żalu gasł niby świeczka.
Żandarmski wachmistrz Gelnaj zeznaje w sensie oskarżenia. Poznaje materiały dołączone do sprawy. Tak, to jest okno z izby Hordubalów, tutaj na wewnętrznej stronie są rysy od diamentu. Tego dnia było błoto, pod oknem stała kałuża wody, ale w izbie nie było ani śladu błota, a na ramie okiennej pozostał kurz nietknięty. Czy człowiek dorosły może przeleźć przez taki otwór? Nie może, powinna by przejść przynajmniej głowa, ale nie przejdzie.
Sąd przesłuchuje żandarmskiego aspiranta Biegla. Stoi jak przy raporcie i bije od niego glanc gorliwości. Zeznaje