Strona:Hordubal.pdf/135

Ta strona została skorygowana.

zakłopotany. — Prawda, że coś tam mówił. Dziad z ciebie, powiada, Janoszu, mógłbyś dostać pieniędzy. — Za cóż te pieniądze? — Czy ja wiem, wysoki sądzie, takie tam gadanie! — Czy namawiał was, żebyście zabili Hordubala? — Ej chyba nie, wielmożny panie. Dawno już temu. Mówiło się tylko o pieniądzach. Szczepan zawsze tylko pieniądze i pieniądze. Alboż ja chcę pamiętać o takich rzeczach! Powiada mi: głupiś! Może i nawet głupi, ale pod szubienicę mnie ta głupota nie zaprowadzi. — Czy świadek nie jest czasem pijany? — Jestem, wielmożny panie. Wypiłem szklaneczkę, żeby mieć odwagę. Ciężko się gada z panami.
Rozprawa została odroczona do jutra. Szczepan szuka oczami Polanę, ale wdowa Hordubalowa patrzy przed siebie, jakby była wyciosana z kamienia, jakby nikogo nie widziała. Jest gnaciasta, brzydka, drętwa. Nikt nie patrzy na Szczepana, tylko wszyscy na nią. Cóż on? Chłopisko czarne! Małoż to się zdarzy, że chłop zabije chłopa? Ale taka — własna żona, kochani ludzie! Co się dzieje, Boże wszechmocny, żeby człek i własnej żonie nie mógł wierzyć! Żeby człek we własnym domu i w swoim łóżku nie był pewny życia! Zakłują cię jak to bydlę! Wdowa Hordubalowa idzie, jakby szła przez korytarz nienawiści, który zamyka się za nią niby woda. Ech, siekierą powinien był zatłuc ją nieboszczyk, jak wilka, gdy się go złapie w żelaza. Powiesić ją, mówią kumy. Nie ma na świecie sprawiedliwości, jeśli nie zostanie powieszona. Na bok, baby, mruczą chłopy, kobiet — wiadomo — nie wieszają. Zamknąć ją do końca życia. — Gdyby kobiety sądziły, powiesiłyby takie ścierwo. Uważajcie, ja sama zarzuciłabym jej postronek na szyję. — Nie gadaj, Maryka, taka robota nie dla baby. Ale Szczepkę na pewno powiodą na szubienicę.
Tak, tak, tego Szczepkę, za to, że zabił tylko obcego człowieka. Jeśli nie powiesicie Polany, to czyż kobiety nie wezmą się do zabijania swoich mężów? Niejednej mogłoby