Strona:Hordubal.pdf/136

Ta strona została skorygowana.

się to podobać. W rodzinie, ludzie drodzy, w stanie małżeńskim, trafi się przyczyna niejedna. Nie i nie, powiesić koniecznie! A jak ją powiesić, kiedy z dzieckiem chodzi? Co to za dziecko takie! Diabła samego urodzi!
Wezwany jest Szymon Fazekasz, zwany Leca. Widział Polanę ze Szczepanem w dniu morderstwa. Nad potokiem z sobą stali.
— Szczepanie Manyo, czy i teraz przeczycie, że onego dnia byliście w Krywej i rozmawialiście z Polaną Hordubalową? — Nie byłem tam, wysoki sądzie. — Oskarżona, czy Manya rozmawiał z wami za potokiem? — Nie rozmawiał. — Ale żandarmom przyznała się pani, że tak. — Żandarmi mnie zmuszali.
Zeznaje Juliana Warwarynowa, sąsiadka Hordubalów. Tak, widywała Hordubala, gdy chodził jak bez duszy. Polana nie dawała mu jeść, gdy przepędził tego Szczepana, ale parobkowi piekła kurczęta i prosięta. Co dzień sypiała z Manyą, Boże odpuść! — i sąsiadka spluwa. — Ale gdy wrócił Hordubal, nie wiadomo gdzie się spotykała z parobkiem, bo do stajni już nie wchodziła. Ostatnimi czasy Hordubal i w nocy obchodził podwórko i świecił, jakby pilnował.
— I jeszcze jedno: świadek widziała, jak Hordubal przerzucił Szczepana przez płot. Czy Szczepan miał wtedy na sobie kapotę? — Nie, kapoty nie miał na sobie. Był tylko w portkach i w koszuli. — I odszedł bez kapoty? — Tak, wysoki sądzie. — No, więc ta kapota, co ją ma na sobie, musiała była zostać razem z jego rzeczami u Hordubalów. Szczepanie Manyo, kiedy wróciliście do Krywej po tę kapotę?
Szczepan wstaje i mruga oczami nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Zabraliście ją sobie owej nocy, gdy został zamordowany Juraj Hordubal. Możecie usiąść. — I pan prokurator coś sobie triumfalnie zapisuje.