Strona:Hordubal.pdf/140

Ta strona została skorygowana.

— Świadków już nie ma? Dobrze, rozprawę przerywa się do jutra.
Ale ta mała Hafia ładnie zeznawała, co? Takie dziecko, panie kolego, i tyle już widziało. Straszne, straszne! A jednak te jej zeznania jakby płynął czyściutki strumyczek. Taka prostota we wszystkim, jak gdyby w tym, co opowiadała, nie było nic złego. Ale za to cała wieś przeciwko Polanie. Kiepsko stoi jej sprawa. I Szczepana sprawa też nielepsza, ale co tam Szczepan — figura podrzędna. Tak, tak, wieś zrozumiała, że tu chodzi o sprawę moralności, panie kolego. Można by powiedzieć, że wieś Krywa mści się za naruszenie ładu moralnego. Dziwne to, bo lud na ogół nie przejmuje się nadmiernie takimi rzeczami, które dzieją się w rodzinie, prawda? Zdaje się, że Polana dopuściła się nie tylko cudzołóstwa, lecz czegoś daleko cięższego. Czego mianowicie? Zgorszenia publicznego. Tym ściągnęła na siebie klątwę całej wsi.
Bądźże złorzeczona, Polano! Widzieliście wszyscy, jak zadzierała łeb do góry? Że się też nie wstydzi? Jeszcze się uśmiechała, gdy Fedora Bobala żona mówiła, że kobiety okna jej chciały wybić za jej cudzołóstwo. Ba, zadzierała głowę jeszcze wyżej, jakby się miała czym chwalić.
Czy aby ładna? Dajcie spokój, wujaszku! Sam chciałbym ją zobaczyć. Panie odpuść, ładna! Musiała widać oczarować Szczepana i zaślepić go całkiem. Chuda, powiadam wam, a oczy jak te szpilki. Musi być zła jak żmija. Ale to dziecko, zważcie, jak obrazek święty. Wszyscyśmy płakali, bo co tu gadać — sierota! I widzicie, nawet przed dzieckiem ta kobieta wstydu nie miała, cudzołożyła na oczach własnej córki. Istny diabeł, nie kobieta. Ejże, wujku, to i ja pójdę chyba popatrzeć.
Puśćcie nas, puśćcie nas do środka! Chcemy ją zobaczyć, tę bezwstydnicę! Nic — nic! Ściśniemy się i będziemy stać cichutko, jak w kościele! Ludzie drodzy, nie pchajcie się tak przecie! Zasmrodzicie kożuchami cały prześwietny sąd! Ruszaj jeden z drugim od tych drzwi!