Strona:Hordubal.pdf/146

Ta strona została skorygowana.

Zgrabny mecenasik siada i pachnącą chusteczką ociera czoło.
— Winszuję, panie kolego — szepcze mu do ucha stary palestrant — świetnie, świetnie!
Ale w tej chwili powstaje prokurator, aby zareplikować. Jest czerwony i ręce mu się trzęsą.
— Jak dziecko, to dziecko! — zaczyna bezpośrednio, głosem zachrypłym. — Pan obrońca słyszał, jak tu zeznawało dziecko Juraja Hordubala, Hafia. Jej zeznań, mam nadzieję! — uderza pięścią w stół — nie nazwie pan oszczerstwem. (Elegancki mecenas pochyla głowę w ukłonie i wzrusza ramionami). Zresztą dziękuję panu, że przyniósł pan tu testament Juraja Hordubala. Jego jedynego nam tu tylko brakło. (Prokurator prostuje się, jakby rósł aż po sufit). Brakło nam tylko jego dla dopełnienia rysów charakterystycznych tej kobiety wprost demonicznej, która — która mając już przygotowany plan, jak zamordować dobrodusznego i poczciwego męża-słabeusza, potrafi jeszcze wymyślić taki ostatni, wyrafinowany punkt swego zamachu: zmusić biedaka, żeby tylko jej i tylko jej wszystko zapisał, a prócz tego, aby jej wydał coś w rodzaju moralnego alibi za jej — — — wierność i miłość małżeńską! I poczciwiec idzie i czyni, co mu każą, aby jeden grosz nie przypadł małej Hafii, lecz wszystko jej, tej Jezabeli, iżby mogła sobie opłacać kochanków i tarzać się w grzechu swoim — — — Prokurator dusi się wprost od namiętnego rozgoryczenia. To już nie jest proces, ale naprawdę sąd boży, sąd nad grzechami świata. Słychać, jak ciężko, z trudem oddycha prosty lud zebrany w sądzie. — I nagle na sprawę Juraja Hordubala pada snop ostrego światła. Ta sama cyniczna, wyrachowana, zimna wola, która potrafiła opanować rękę niepiśmiennego Juraja, iżby ręka ta skreśliła trzy krzyżyki pod tym straszliwym i oskarżycielskim testamentem, ta sama straszliwa wola, panowie, kierowała ręką Szczepana Manyi — mordercy. Ten mały gigolo wiejski był nie tylko