Strona:Hordubal.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

bear!) i chce dotknąć jej włosów, choć tylko jednym palcem. Ale dziewczynka cofa się, przytulona do matki, i nie spuszcza oczu z tego obcego człowieka. — No, przywitajże się, Hafio — mówi Polana twardo i kuksa dziewczynkę w plecy. Ech, Polano, daj jej spokój, cóż w tym dziwnego, że dziecko jest przestraszone? — Dzień dobry — szepcze Hafia i odwraca się. Jurajowi robi się nagle jakoś dziwnie, oczy mu się zalewają, twarz dziecka trzęsie się przed nim i rozpływa. No, no, cóż to znowu? Nic, nic, tylko że przez tyle lat nie słyszałem tego słowa: Dzień dobry! — Pójdź i popatrz, Hafio — mówi szybko — czegom ja ci naprzywoził.
— Idźże, głupia! — popycha ją Polana.
Hordubal klęczy nad walizką. Matko Boska, jak się to wszystko przez drogę pomiętosiło, i szuka elektrycznej lampki. Dopieroż będzie Hafia patrzeć! — Widzisz Hafio, tutaj oto naciśniesz ten guziczek i zaraz świeci. — Co to, co to, że lampka nie chce świecić? Hordubal naciska guziczek, obraca lampkę na wszystkie strony i smutnieje. — Cóż to się zrobiło? Aha, niezawodnie wyschło coś tam w środku, gdzie jest ta elektryka. Widzisz, na lower-decku było tak gorąco. Ale świeciła bardzo jasno, Hafio, jak słoneczko. No, poczekaj, przywiozłem ci obrazki, zaraz je zobaczysz! — Hordubal wyławia z walizki karty powycinane z magazynów i gazet, którymi poprzekładał swoją odzież. Pójdź, Hafio, i popatrz, żebyś wiedziała, jak wygląda Ameryka.
Dziewczynka wierci się z wielkim zakłopotaniem i ogląda się za matką. Polana sucho i surowo wskazuje głową: Idź! Dziecko nieśmiało i niechętnie szura się ku temu wysokiemu obcemu człowiekowi. Ach wyrwać się z izby, wybiec na dwór i polecieć do Maryki, do Zofki, do dziewczynek, które tam za stodołą zawijają w poduszkę takie pocieszne, małe szczenię — —
— Patrz, Hafio, na te ładne damy — a tu, spojrzyj, jak ci się biją, co? To się nazywa football, wiesz? Taka gra amerykańska. A tu znowu, te wysokie domy — —