Strona:Hordubal.pdf/29

Ta strona została skorygowana.

stukają koła drabiniastego wozu, a na nim ładnie, po węgiersku stoi chłopak, wysoko trzyma lejce, wysoko śpiewa prrr, zeskakuje z wozu i płaską dłonią uderza konia w mokry kark.
Od wrót zbliża się Polana, blada i jakaś zdecydowana.
— To jest Szczepan, Juraju. Szczepan Manya.
Człowiek, pochylony nad postronkami zaprzęgu, prostuje się żywo i staje czołem do Juraja. Jesteś, bratku, jakiś czarniawy, dziwi się Hordubal. Boże święty, co to za kruk!
— Był tu parobkiem — dodaje Polana twardo i wyraźnie.
Obcy człowiek mruknął coś, pochylił się ku uprzęży, odpina co trzeba i prowadzi konie, trzymając oba jedną ręką przy pysku, a drugą, jakby nigdy nic, podaje Hordubalowi. — Witam was, panie gospodarzu!
Hordubal śpiesznie ociera rękę o nogawkę i podaje ją Szczepanowi. Jest trochę zmieszany i bardzo pochlebiony, popada w zakłopotanie, mruczy coś i jeszcze raz potrząsa Szczepanowi rękę po amerykańsku. Niewielki jest ten Szczepan, ale krzepki. Podchodzi Jurajowi tylko do ramion, ale spogląda mu w oczy zuchwale i twardo.
— Ładne konie — mruczy Hordubal i chce je pogłaskać po nozdrzach, ale konie stają na zadnich nogach i zaczynają tańczyć.
— Baczność, gospodarzu — przestrzega Manya, a w oczach zapala mu się drwiący uśmieszek. — Węgierskie konie.
Ej, ty czarny, myślisz, że ja się nie znam na koniach? No tak, nie znam się na nich, ale konie przywykną do gazdy.
Konie podrywają łby, jakby chciały rzucić się w skok. Włóż ręce w kieszenie, Hordubalu, i nie uchylaj się, żeby sobie ten Murzyn nie myślał, że się boisz.
— Ten tu ma trzy lata — mówi Manya — z wojskowej stadniny. Hej, ty! — szarpie konia za pysk. — C-c-c! Stójże diable, cicho! — Koń podrywa go, ale Szczepan śmieje się tylko, a Polana podchodzi do konia i podaje mu kawał chleba. Szczepan łysnął na nią zębami i oczami i przytrzymuje ko-