Strona:Hordubal.pdf/34

Ta strona została skorygowana.

We drzwiach obory zarysowała się sylweta ciemnej postaci. Hordubal nie dokończył śpiewania. — To ja, Polano — mruczy, tłumacząc się. — Żeby się bydełko do mnie przyzwyczaiło...
— Na kolację nie pójdziesz? — pyta Polana.
— Gdy skończę dojenie — odpowiada Hordubal z ciemności. — Szczepan będzie jadł z nami.

V

Juraj Hordubal siada na czele stołu, składa ręce i zmawia modlitwę. Tak trzeba teraz robić, skoro się jest gazdą. Polana zacina usta i składa ręce. Hafia wytrzeszcza oczy i nie wie, co ma robić, Szczepan ponuro i z uporem patrzy w ziemię. Ech, wy, cóż to, nie zmawialiście pacierzy, Polano? Pewno Szczepan jest człowiekiem innej wiary, ale przy stole powinno się zmawiać pacierz. Patrzcie ich, nadąsali się, jedzą szybko, w milczeniu. Hafia nie je porządnie, ale dłubie w talerzu. — Jedz, Hafio — sucho rozkazuje Polana, ale sama też prawie nic nie je. Tylko Szczepan głośno siorbie, pochylony nad talerzem.
Po jedzeniu Manya śpieszy się co rychlej dostać na dwór. — Poczekaj chwilę, Szczepanie — zatrzymał go Hordubal. — Cóż to ja chciałem powiedzieć — — — Aha — jaki jest tego roku urodzaj?
— Sianokos będzie dobry — uchyla się Manya.
— A żyto?
Polana rzuca na Szczepana szybkie spojrzenie. — Żyto? — mówi Szczepan, jakby żuł to słowo. — To jest, gospodyni sprzedała ten grunt, co był na górze. Nie warto było mordować się tam. Szkoda roboty. Same kamienie, gospodarzu.
Hordubala kolnęło. — Same kamienie — mruczał — prawda, same kamienie, ale ziemia, Polano, to fundament...
Szczepan z wielką pewnością siebie wyszczerza zęby. — Ta ziemia nic nie dawała, gospodarzu — tłumaczy Manya.