Strona:Hordubal.pdf/40

Ta strona została skorygowana.

chany, jak ten potrafił pić, aż okna brzęczały. Ale przynajmniej podszedł i pocałował, przyjaciel. Pan Bóg z tobą, Juraju! Cóż ty tak od razu? Czy mam wypisane na nosie, że mi się powrót nie udał? Oj, nie udał się, bo nie udał, ale wszystko jeszcze będzie. Powoli, powoli, będę powracał, co dzień o kawałeczek bliżej i nagle będę w domu. Mam pieniądze, Wasylu. I ziemi mogę kupić i krów, ze dwanaście krów, jeśli zechcę. Sam wyprowadzę je na pastwisko, choćby i na Wołowy Chrbat, dwunastu dzwonkami będą dzwoniły, a Polana chyżo jak dziewczyna pobiegnie otwierać wrota...
W karczmie jest cicho, Żyd podrzemuje za szynkwasem. No, cóż robić? Dobra jest czasem taka samotność. W głowie się kręci, porządnie się kręci, przyjacielu, ale myśli się uleżą. Wraca się krokiem wolnym i pomalutku, jak powraca stado. A cóż by to było, gdyby tak wpaść jak zaprzęg, szturmem wtargnąć na podwórze, żeby się iskry posypały — wysoko stać, wysoko trzymać lejce i zeskoczyć? Oto jestem, Polano, i już cię nie puszczę. Wysoko na rękach zaniosę cię do domu i przycisnę cię do serca, aż ci tchu zabraknie. Gładka jesteś, Polano. Osiem lat, osiem lat myślałem o tobie. Ale teraz dopiero pójdę do ciebie. Hordubal zacina zęby, aż mu mięśnie na twarzy obrzmiewają. Hej, dzikie konie, hej! Niech Polana widzi. Kolana ugną się pod nią ze strachu i radości. Niech widzi: mąż powraca!

VII

Pijany idzie Hordubal miesięczną nocą; pijany, bo odwykł od gorzałki, bo odzwyczaił się od takich myśli, bo idzie do żony. Czemu ziębisz, miesiączku — czy nie idę dość cicho, i tak lekko, lekko, że nawet rosy nie strąciłbym z trawy? Ej, wy psiska całej wsi, to idzie Juraj Hordubal, po ośmiu latach wraca chłop, a ręce wyciągnął przed siebie, aby w nie porwać żonę. Tak, teraz mam ciebie pełne objęcia, ale mi jeszcze nie dość, chciałbym cię chwytać ustami i ściskać kolanami, między palcami chciałbym czuć ciebie,