Strona:Hordubal.pdf/45

Ta strona została skorygowana.

No więc, już można oddychać swobodnie i bez postękiwania. Możesz nabrać w siebie powietrza, jak kowalski miech. Gdzie zaś, pani gospodyni, izba nie dla parobka! Pójdzie spać do krów, tam jest jego miejsce. Przynajmniej człek nie jest taki samotny, słyszy czyjś oddech. Zdarzy się czasem, że raptem przemówi na głos i sam przestraszy się swoich słów, ale do krowy odezwać się można: odwróci głowę i słucha. Dobrze się śpi w oborze.
Cicho, cicho idzie Juraj do obory. Owionął go ciepły zapach krów, poruszył się łańcuch nad drabiną. Het — het, krówki, to jestem ja. Chwała Bogu, dość tu słomy dla człowieka.
— Już bije godzina dwu-na-sta, chwal Boga, duszo chrześcijańska, i Jezusa, syna jego — — — Nie, tego w Ameryce nie było. — Strzeżcie światła, strzeżcie ognia, by nie spadła na was szkoda. — — —
Huu-huu-huu — — — trąbi stróż, jakby ryczała krowa.

VIII

Szczepan zaprzęga konie do wozu. — Dzień dobry, gospodarzu! — woła. — Czy nie pojedziecie popatrzeć na łąki?
Juraj się trochę krzywi. Cóż to, ja jestem dworski rządca, żebym miał jeździć wozem na oglądanie pola? Ale cóż? Nie ma się nic do roboty, nie można pójść z kosą, aby kosić żyto. Czemuż nie popatrzeć na gazdostwo Polany?
Szerokie portki płócienne ma Szczepan i niebieską zapaskę. Zaraz widać: człowiek z równiny, a czarny jak ten Cygan. — C---c — mlaska na konie i wnet wóz pędzi z łoskotem i turkotaniem, a Juraj musi się trzymać drabiny. Ale Szczepan stoi, kapelusz zsunął na tył głowy, lejce trzyma wysoko i biczem igra sobie nad karkami koni. No, no — wolnego, nie ma się czego tak śpieszyć!
— Ech, ty — mówi Juraj niezadowolony — czemu tak mocno ściągasz konie przy pysku! Widzisz, jak mielą wargami, to przecie boli!