Strona:Hordubal.pdf/48

Ta strona została skorygowana.

nia! A znowu pole żytnie, jak kożuszek! Akacje! Juraj nie lubi akacyj. Tam na górze jest tarnina i trzmielina, jarzębina i jałowiec, a nie ma tam takiej paskudnej akacji. Nie widać już i Manyi w tej zapasce i w butach z cholewami. Jakże to, nie odzywać się do konia! I koń jest zwierzę mądre, takie samo jak krowa. Przez rozmowę z człowiekiem staje się łagodniejszy.
Przed Jurajem rozkłada się równina, a z niej wali się na niego smutek. Jakby stał nad morzem. Tam jest inaczej. Odwraca się ku górom. Ej, wy, i was równina pożera, robi was małymi i głupimi. Iść pod górę, przyjacielu, to się przynajmniej rozumie, co to jest ziemia! Nie, Juraj już tu nie może wytrzymać, więc zawraca ku wsi i pozostawia Szczepana samego z całym jego zaprzęgiem. Popatrzę na żyto — myśli, ale idzie już z godzinę, a góry są jeszcze ciągle gdzieś daleko. I gorąco tu porządnie. Ani wietrzyk nie powieje. Taka to i równina twoja. Kto by to był powiedział, że Szczepan zapuścił się tak daleko? Cmoknął tylko raz i drugi, i już się było na końcu świata. Szybkie konie ma Polana. Na co zdał się koń ociężały?
Hordubal idzie już dobre dwie godziny i nareszcie widzi skraj wsi. Cyganie, hołota brzydka, wyleguje się to między krzakami bielunia i szaleju, a tutaj oto jest już kuźnia przy szosie — — Hordubal przystaje. Coś przychodzi mu do głowy. Ej, Polano, ja ci pokażę! I idzie do kuźni. Hallo, mistrzu, zróbcie mi hak. Co za hak? Taki, jak zaworę do drzwi. Poczekam sobie na niego. Kowal nie poznaje Hordubala, w kuźni ciemno, blask ognia oślepia. Jak ma być hak, niech będzie hak. I kuje, jakby walił piorunem. I co, panie kowalu, dobre konie ma Hordubalowa? No tak, konie ładne, ale pańskie. To nie konie robocze, kumie. Ale podkuwać taką bestię — — dwa chłopy nie strzymają.
Przygląda się Juraj temu kawałkowi rozżarzonego żelaza. Coś ci przyniosę, Polano, coś, co się przyda w gospodarstwie. A ile, kowalu, może taki koń kosztować? Panie Boże odpuść, spluwa kowal, chce za jednego podobno aż