Strona:Hordubal.pdf/50

Ta strona została skorygowana.

Tam w dolinie na łykach jest Manya, więc cóż mam robić? Siedź tam sobie, co mnie do równiny! Patrzcie go, parobek, a dogaduje: żebyście, gospodarzu, to, żebyście owo. I żebyś wiedział, zrobię! Nie potrzebuję niczyich rozkazów, ale jeśli coś ma być z drzewa, zrobię! Dawniej lasy wyrąbywano, a teraz podobno nikt drzewa nie kupuje, tartaki stoją, drzewo gnije.
Ach, miły Boże, żeby tak znowu krowy pasać! Nie dwie krówki, bo to tylko ludziom na śmiech, ale dwanaście krów, i pędzić je gdzieś daleko, choćby na Wołowy Chrbat, a w ręku mieć siekierę na niedźwiedzia. I nikt nie powie: nie gadaj do krów! Trzeba czasem krzyknąć coś bydlątku.
Ale Polana ani słyszeć o tym nie chce. Powiada, że osiem set da ci rzeźnik za krowę i jeszcze się krzywi, jakby ci łaskę robił. Co mi do rzeźnika! Dla siebie chowałbym bydło. Ale jeśli nie chcesz, dobrze. Pieniędzy w łąkę pchać nie będę.
Albo zaprzęgać krowy do wozu i wyjechać w pole, żeby zwozić plon. Człowiek idzie, idzie, z jedną ręką na jarzmie. Ruszaj, stara, ale nie ma nic pilnego, krowie kroki w sam raz. Nawet w Ameryce nie przywykłem do innego kroku: tylko tak, jak krowa chodzi. A potem z plonami do domu, łapać czasem koło za szprychy, cały naładowany wóz trzymać w ręku, człek wtedy czuje przynajmniej, że chwalić Boga, ma łapy. Taka jest, Polano, robota chłopska. Ach, zmiłuj się, Boże, nad tą nędzą, bo ręce zmiękną na nic! I takie przecie dobre ręce, zręczne, twarde, amerykańskie.
Cóż, Polano, tobie dobrze biegać, bo masz ciągle robotę: tu kurki, tu świnie, tu znowu coś w obórce, ale chłopu wstyd wystawać u płota. Gdybyś przynajmniej powiedziała: mógłbyś, Juraju, zrobić to albo tamto. Ale ty śmigasz, jak ta strzała, i nawet pogadać z tobą nie można. Mógłbym Ci, Polano, dużo naopowiadać, na przykład, że w Ameryce może chłop zamiatać izbę, zmywać statki i szorować podłogę, i to nie wstyd. Dobrze jest babom w Ameryce. Ale ty się zaraz dąsasz, jak tylko wezmę coś w rękę, że to nie pa-