Strona:Hordubal.pdf/54

Ta strona została skorygowana.

rozpycha suche liście! Jaka krzepka, biała noga! Zostawię cię tu, ty grzybie, borowiku, nie narwę ani dzwonków, ani kukułeczek, ale najwyżej parę gałązek jagód dla Hafii, w dole na skraju lasu, gdzie są najsłodsze. Hordubal przystaje i powstrzymuje oddech: sarna! Tam, opodal zatrzymała się sarenka, płowa i jasna, jak to listowie zeszłoroczne, przystanęła śród paproci i uważa: człowiek ty jesteś czy pieniek? Jestem pień, ścięte drzewo, czarna gałąź, tylko nie uciekaj! Czy i ty się mnie boisz, zwierzątko dzikie? Nie, nie boi się, zrywa listek, patrzy i miele pyszczkiem jak koza. Me-mee — powiada, tupnie kopytkami i pędzi dalej. I Juraj jest nagle jakoś dziwnie szczęśliwy; lekko idzie się pod górę i o niczym się nie myśli. Idzie, idzie i jest mu dobrze. Sarnę widziałem — powie Hafii wieczorem. — Ojej! A gdzie? — W lesie, ale wysoko w górach, bo na równinie, Hafio, nie ma saren.
A zaś tutaj jest już tak jakoś, nie wiadomo jak. Jakiś zrąb czy ściana rozwalona, porozrzucane belki i słupy, ale i dzwonnicę można by z nich zbudować, pozarastane lulkiem i wronim okiem, dzikimi liliami i ciemiernikiem, paprociami i bodziszkiem... Dziwne zaiste miejsce i jakby zaczarowane; tutaj las obraca się ku północy. Czarny tu bór, zarosły mchami, czarna ziemia i wilgotna miejscami, a mówią ludzie, że tu nawet straszy. Rosną tu bedłki białawe i przezroczyste jakieś jak galareta, pleni się zajęcza koniczyna i jest ciemno, zawsze tak ciemno. Ani tu wiewiórki, ani muszki nie słychać, taki tu jest czarny bór, że i dzieciaki boją się tędy chodzić, i chłop dorosły przeżegna się w takim miejscu. Lecz oto już skraj lasu, czarne jagody po kolana, istne zatrzęsienie mchów przeróżnych, jeżyny łapią cię za nogi, ej, człowiecze, niełatwo wypuści cię las na połoninę, musisz przebrnąć przez gąszcz jak odyniec. I hajda! Jakby cię sam las wystrzelił, jakby cię wypluł z siebie, stoisz na połoninie, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Szeroka jest połonina. Tu i owdzie stoją świerki wielkie